Music

poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 12 ''Nienawiść''

 Delikatnie opuszkami palców przejechałam po czarno-szarym szkicu...Przeniosłam się do tamtego świata, w którym byłam kiedy ''spałam''. Dopiero teraz na spokojnie mogłam przyjrzeć się temu miejscu. Był to wielki ogród z dużą ilością kolorowych kwiatów, drzew czy krzaków. W  jego środku stała wysoka altanka zrobiona z drewna pomalowana na biało. Ozdabiały ją różnolite rośliny czy paprotki...Jednym słowem...Przepięknie...
 Weszła po schodkach do środka altanki i zdziwił mnie fakt, że w jednym z rogów stała czarna gitara. Nie pewnie podeszłam do niej i ją podniosłam usiadłam we 'futrynie' i zaczęłam coś tam ta grać....W jednej chwili w głowie ułożyły mi się słowa piosenki, którą zaczęłam w domu porywaczy...
 Jestem zmęczona trwaniem tu
Stłumiona przez wszystkie me dziecinne lęki
I jeżeli musisz odejść
Pragnę, byś po prostu odszedł
Twoja obecność wciąż tu ciąży
I nie zostawi mnie w spokoju

Te rany zdają się nie goić
Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy
Po prostu zbyt wiele czas nie może wymazać

Gdy płakałeś, ocierałam każdą z Twoich łez
Gdy krzyczałeś, walczyłam z każdym z Twoich lęków
I przez te wszystkie lata trzymałam Twoją dłoń
Jednak Ty wciąż masz całą mnie

Zwykłeś mnie urzekać
Swym niesamowitym blaskiem
Ale teraz jestem związana przez życie, które pozostawiłeś
Twoja twarz nawiedza, niegdyś moje najprzyjemniejsze sny
Twój głos wypędził ze mnie cały rozsądek

Te rany zdają się nie goić
Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy
Po prostu zbyt wiele czas nie może wymazać

Gdy płakałeś, ocierałam każdą z Twoich łez
Gdy krzyczałeś, walczyłam z każdym z Twoich lęków
I przez te wszystkie lata trzymałam Twoją dłoń
Jednak Ty wciąż masz całą mnie

Tak mocno próbowałam wmówić sobie, że odszedłeś
I chociaż wciąż jesteś ze mną
Przez cały czas byłam samotna

Gdy płakałeś, ocierałam każdą z Twoich łez
Gdy krzyczałeś, walczyłam z każdym z Twoich lęków
I przez te wszystkie lata trzymałam Twoją dłoń
Jednak Ty wciąż masz całą mnie...
-Pięknie śpiewasz.-Usłyszałam jakiś męski głos..-hm. Co ty tu robisz w środku nocy?
-Dzięki, sama nie wiem, przyszłam tutaj posiedzieć, ale nie wiedziałam, że ktoś tu będzie.. -powiedziałam odkładając gitarę i w końcu mogłam się przyjrzeć mojemu towarzyszowi. Był to Lorens, kapitan naszej drużyny piłkarskiej. Nigdy z nim nie gadałam. On jak prawie cała szkoła uważa, że jestem wiedźmą. Chociaż w ostatnim czasie te plotki ucichły. Co było mi na rękę..
-Jeśli Ci w czymś przeszkodziłem to przepraszam.
-Nie, co ty...Miałam właśnie polecieć na swoim kolorowym jednorożcu do nieba-zaśmiałam się, a on tylko się uśmiechnął.
-Serio?...myślałem, że mioty są szybsze.-Zaśmiał się siadając obok mnie. Ja spuściłam wzrok. Co jak co ale to trochę mnie zabolało...Co było dziwne, ponieważ przyzwyczaiłam się do tego, że tak o mnie mówią...-Przepraszam. Nie chciałem Cię urazić... Tak jakoś odruchowo to powiedziałem..
-Nic nie szkodzi. Przyzwyczaiłam się to tego.-Uśmiechnęłam się, by dodać chłopakowi otuchy.
-O nie jutro pełnia...-Niespodziewanie krzyknął, na co ja ze strachu lekko podskoczyłam.
- Nie strasz.. Boisz się pełni?
-Y.y nie po prostu jutro jest mecz, a ja zapomniałem...że moja ciocia jest w szpitalu!-Czułam, że coś kręci.
- Lorens, mnie nie oszukasz.. Jesteś z nie z tego świata?-Nagle wypaliłam i kiedy się skapnęłam, że chłopak patrzy się na mnie pytającym wzrokiem, speszona spuściłam głowę, by nie ujrzał czerwonych plam, które w tej chwili ozdabiały moją twarz..
-Skąd takie podejrzenie?
-Nie wiem, jestem zmęczona...-powiedziałam i nie patrzyłam już na niego, miałam ochotę zniknąć...I tak też uczyniłam...Dopiero kiedy znalazłam się na korytarzu przed moim pokojem, zdałam sobie sprawę, że użyłam przy nim swojej magii. Na samą myśl co sobie o mnie pomyli zrobiło mi się nie dobrze..
-Będę miała kłopoty.-Powiedziałam nagle i nie wiem dlaczego parsknęłam nieopanowanym śmiechem. Nie przestając się śmiać weszłam do swojego pokoju i to co tam zobaczyłam wmurowało mnie w podłogę...Liam z Niallem siedzieli na moim łóżku, Louis i Zayn stali koło biurka i o czymś rozmawiali, a Harry stał opierając się o ścianę. Lecz to nie zdziwiło mnie tak mocno jak to, że za oknem po drzewie wspinał się Lorens. Nie wytrzymałam i wybuchłam jeszcze większym śmiechem. Wszyscy się na mnie spojrzeli, a ja nie patrząc na nich wyszłam na balkon.
-Co ty tam robisz?! -Krzyknęłam ponieważ drzewo stało kawałek ode mnie, ale łatwo było można wejść przez nie do mojego pokoju.
-Oglądam gwiazdy nie można?-Powiedział po czym spojrzał się w górę i jedyne co ujrzał do wiele gałęzi a na nich liście tamujące obraz nieba. -A może jednak liście?
 Holly, zaraz stanie się coś złego. Niech wszyscy wejdą do pokoju i schowają się.
Głos Jade sprawił, że zamiast zacząć się śmiać zaczęłam krzyczeć.
-Lorens! szybko! wskakuj tu!-Krzyczałam przerażona na co szybko wskoczył na balkon i jednym zwinnym ruchem wepchnęłam go do mojego pokoju i zamknęłam trzaskiem balkon. -Wszyscy za łóżko i nie wychylajcie cię! -Wszyscy. Nawet Harry. Wskoczył za łóżko na podłogę, a ja schowałam się w koncie ściany koło okna. Byłam pewna, że nic mi nie będzie. Po krótkiej chwili usłyszałam jak coś z wielką siłą demoluje szyby i zauważyłam, że do pokoju wparowuje trzech silnych mężczyzn, o których wiedziała tylko z telewizji. Zanim spotkałam chłopaków moje życie było spokojne i naturalne, mimo tego, że byłam aniołem. Teraz mój świat zmienił się i to bardzo. Coraz częściej używam swojej mocy, wdaje się w bójki, by chronić swoich bliskich, muszę udawać, że wszystko u mnie jest w porządku chociaż w głębi serca boli mnie to, że nie mogę mieć takiego samego życia jak przedtem. Lecz dobrze wiem, że jej życie tak szybko nie będzie spokojne.
 Przyjrzałam się im uważnie, a oni w końcu się odwrócili w moim kierunku. Jeden mierzył w moją stronę bronią, ale jednym zwinnym ruchem podbiegłam i kopniakiem wybiłam mu ją z ręki tak, że wzbiła się w powietrze i poleciała za łóżko gdzie teraz ukrywali się moi przyjaciele. Usłyszałam zdumiony jęk Liama.
-Mam nadzieje, że oni tego nie usłyszeli.- pomyślałam.
-Kim jesteście i czego chcecie? -Wycedziłam przez zaciśnięte zęby nie spuszczając z nich wzroku nawet na sekundę.
-Na prawdę mnie nie poznajesz?-Zaśmiał się sarkastycznie.
     Nie ufaj im! Oni są źli! Chcą Cię wykorzystać i zabić!
 Krzyczała Jade. Na co się tylko skrzywiłam.
-Kim jesteście i czego chcecie?-Ponownie zadałam pytanie unosząc się lekko.
-To ja..Shan.Twój brat.-Uśmiechnął się z wyższością, ukazując swoje białe kły. Ta wiadomość zszokowała mną. Mimo, że nie wierzyłam mu, wiedziałam, że to może być prawda.
* Wspomnienie z dzieciństwa*
 Jak zwykle oglądałam nasz rodzinny album ze zdjęciami. Przyglądałam się z zaciekawieniem na każdy najdrobniejszy szczegół. Przewróciłam na kolejną stronę. Ujrzałam tam zdjęcie Starszej kobiety. Na oko miała jakieś 54 lata. Obok niej stała moja mama. Miała około 14 lat? Jej brzuch był trochę zaokrąglony co mogło oznaczać tylko jedno. Była w ciąży.. Trochę mnie to zdziwiło, ale postanowiłam, że nie będę wypytywać swoją mamę o to... Pod zdjęciem zauważyłam jakiś napis. Bardzo drobny i mały. Prawie nie widzialny..
 ''Czasu się nie cofnie, ale nie wolo się załamywać.''
Przewróciłam stronę i kiedy miałam zacząć oglądać kolejne strony, z albumu wyleciała mała kartka. Kiedy na nią spojrzałam zauważyłam tam małego chłopca z charakterystyczną blizną na poliku. Miał jakieś 6 lat i wyglądał na takiego bezbronnego. Przewróciłam kartkę, a na drugiej stronie widniał napis.
 ''Shan Smith.. Urodzony 14 lutego 1990 roku. zmarł. 7 września 1996 r.''
Wzięłam tą kartkę i pobiegłam szybko do mamy.
-Mama, kto to? -Zapytałam się mojej rodzicielki, która gotowała obiad.
-Yyy, skąd to masz?-Spytała zszokowana .
-Było w naszym albumie. Czy to mój brat? -Zadałam kolejne pytanie, na co ona na chwile wstrzymała oddech po czym powiedziała.
-Tak, to twój brat. Zmarł kiedy się urodziłaś.
* Koniec wspomnienia*
  Był podobny to tego chłopca. Przydługie brązowe włosy ułożone w nieładzie. Oczy kolory mlecznej czekolady, charakterystyczna blizna na policzku i te same lekko różowate chude usta.  Był dorosły. Miał jakieś 24 lata. Jego ręce i kawałek klatki piersiowej pokrywały wielkie czarne tatuaże.
Jeden mężczyzna, który stał zanim, był do niego podobny. Miał jakiś 1.85 wrostku. Dużą ilość tatuaży, niektóre nachodziły na jego kark, przechodząc do bladej twarzy. Miał szare oczy i lekko sinawe usta, jakby przed chwilą oberwał w nie z wielką siłą. Włosy miał jasno brązowe i  krzywo obcięte. miał około 23 lata. Obok niego stał jeszcze jeden chłopak. Na oko 20 lat i to on mierzył do mnie. Miał zielono-szare oczy i skórę bladą jak wampir. Usta miał tak sam sine jak jego przyjaciel. Na ciele również miał dużą ilość tatuaży, lecz z ich wszystkich miał ich chyba najmniej. Był najmniejszy. 1.76 cm wzrostu.
 -Kim jesteście i czego chcecie? -Powiedziałam już znacznie głośniej i z nutką ironii w głosie.
-Jestem Shan. Shan Smith. Urodziłem się 14 lutego 1990 roku. w Doncaster tak ja ty.  Kiedy się urodziłaś nasi rodzice wyjechali zabierając Cię tutaj zostawiając mnie tam na pastwę losu. Chce tylko..-za chwile zamilkł, a potem dodał.- Chce tylko poznać moją kochaną siostrzyczkę.
- Jeśli chcesz poznać swoją siostrę to szukaj dalej, ja nie mam brata, ani rodziców.-wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Zacisnęłam mocniej ręce w pięść i czułam jak moje długie paznokcie wbijają mi się w skórę, raniąc je tak, że po chwili poczułam ja krew kapie z moich dłoni na podłogę. Cała trójka spojrzała na moje dłonie. Widziałam jak w  ich oczach zabłyszczała jakaś iskierka, ale szybko się opanowali. Nagle drzwi do mojej sypialni otworzyły się z hukiem i zobaczyłam tam moich ' rodziców'. Nie wiem czy mogę jeszcze ich tak nazywać. Czy prawdziwi rodzice przez całe życie okłamują swoje dziecko? A dopiero gdy przez przypadek podsłuchuje ich rozmowę, dowiaduje się, że ma krew demona, a może kiedy jakiś koleś wskakuje do jej pokoju rujnując szybę z jakimiś dziwakami, którzy do niej mierzą z broni, dowiaduj się, że ma starszego brata i to...wampira? tak zachowują się rodzice?
 - Co się tutaj wyprawia?!-Krzyknął oburzony ojciec.
-Hej mamo, hej tato.-Powiedział z przebiegłym uśmieszkiem.-Pa, mała. Jeszcze tutaj wrócę. Chodźcie.-Powiedział i wyskoczyli przez okno. No ładnie. Będę miała sprzątania.
-Możecie już wyjść.-Powiedziałam do przyjaciół, którzy zaskoczeni wstali i gapili się to na mnie, to na moich rodziców. Kurde, głupie przyzwyczajenie. Oni nie są moimi rodzicami. Łączą nas tylko geny, nic po za tym. Są dla mnie obcy.- Macie jeszcze jakieś inne tajemnice, o których powinnam wiedzieć, a nie wiem.- Powiedziałam uspokojona i opanowana. Co dziwiło mnie.
-Córciu..-Zaczęła, ale jej przerwałam.
-Nie jestem waszą córką. Jesteście dla mnie obcymi ludźmi. Chyba to już uzgodniliśmy.-Nadal byłam opanowana.
-Holly! Nie mów tak o własnej rodzinie!-Krzyknął zdenerwowany ojciec, lecz po chwili widocznie zdał sobie sprawę, że tylko pogorszył tą sytuacje.
-Jak widać nic nie rozumiecie.-Powiedziałam trochę poirytowana.- Ja nie mam rodziny, dla mnie oby dwoje, a nawet troję umarliście. Nie żyjecie.-Powiedziałam spokojnie i wolno by zrozumieli każde moje słowo. Kątem oka zauważyłam jak moi przyjaciele patrzą się na mnie niedowierzająco. Byli zdezorientowani i nie wiedzieli co mają robić. Nawet Harold, który jak dotąd nie  pokazywał żadnych uczuć poza złością i pewnością siebie. Osoba, która mnie urodziła wybuchła głośnym płaczem tuląc swojego męża i przepraszała. Facet chciał ją pocieszyć, ale sam cicho łgał. Zrobiło mi się ich strasznie szkoda i miałam ochotę podbiec do nich i ich przeprosić, ale powstrzymałam się i zachowałam kamienny wyraz twarzy. Nagle poczułam jak cała miłość do nich się ulatnia i wszystkie wspomnienia z nimi tracą jakikolwiek sens. Znika wszystko co nas łączyło. Byli dla mnie obcymi ludźmi, którzy przez 18 lat, dzień w dzień mnie okłamywali. Bez żadnych skrupułów pozwoliłam im, żeby płakali przytuleni do siebie.
-K.kochaanie. Przepraszamy, ale robiliśmy...robiliśmy to dla twojego dobra. Baliśmy się tego najbardziej.-Powiedziała nie przestając łgać i patrząc na mnie, chciała chociaż na chwilę się opanować i wyjaśnić mi, dlaczego kłamali. Czułam to. Czułam też to, że cholernie ją to zabolało i żałuje, ale nie mam najmniejszej ochoty im wypaczać.. Spojrzałam się na nich krzywo. Powstrzymując napad śmiechu.
-Baliście się, że jak się dowiem to was znienawidzę? Brawo mieliście racje, nienawidzę was. Nie dlatego, że ukrywaliście przede mną prawie całą prawdę z mojego życia. Nienawidzę was za to, że dowiedziałam się tego wszystkiego przypadkiem, i od innych. Zamiast dowiedzieć się tego od was. Mogliście chwile pomyśleć, zdalibyście sobie sprawę, że nie jestem głupia i naiwna tak jak wy. Myślałam, że was znam, a wy znacie mnie. Jednak się myliłam. Nigdy nie byliśmy tak sobie obcy. -Dokończyłam za nią. Spokojna i pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Nie można było usłyszeć w jej głosie ani smutku, ani radości. Byli dla niej obojętni. Mimo tego, że przez całe życie kochała ich najmocniej i dziękowała bogu, że miała takich wspaniałych rodziców. Teraz nie czuła nic.
-Kochanie.. Demon cię opanował i dlatego tak mówisz-Powiedział mężczyzna stojący obok tej kobiety.
-Nie.. Nikt mnie nie opanował. Po prostu.-Zawahałam się.- Zmieniłam się. Teraz będę tym kim chce być na prawdę, a nie tym czym wy chcieliście bym była.-Powiedziałam to pełna spokoju, po czym odwróciłam się i skoczyłam z balkonu, tak jak zrobił to Shan z swoją 'elitą'

    
Layout by Switch